Dlaczego genealogia?
Pomysł odszukania rodzinnego gniazda, wszystkich możliwych do odnalezienia przodków, ustalenia warstw społecznych z jakich pochodzili, ich imion, nazwisk, dat urodzenia, ślubów i zgonów zrodził się we mnie gdy miałem kilkanaście lat. Wówczas także stworzyłem pierwsze, dość skromne w porównaniu z obecnym (choć wciąż niepełnym), drzewo genealogiczne obejmujące rodziców, dziadków i pradziadków.
Myśl o dotarciu dalej, wejrzeniu głębiej w historię rodziny przez wszystkie te lata nie dawała mi jednak spokoju. Formę niebezpiecznie silną, coraz trudniejszą do utrzymania w ryzach, przybrała u progu 2000 roku. Wtedy to rozpocząłem pierwsze próby dotarcia do archiwów państwowych i kościelnych, sprawdzałem szanse na odnalezienie niezbędnych dokumentów, zacząłem studiować literaturę fachową, rozmawiać z archiwistami, historykami no i oczywiście, a może przede wszystkim, z rodziną.
Życzliwe zainteresowanie historią rodziny ze strony osób, które tworzą w tej chwili dalsze jej rozdziały, skłoniły mnie do pewnego uporządkowania odnalezionych dokumentów, do połączenia ich w umotywowaną historycznie całość, do, niejako, tchnięcia ducha w parafialne akta.
Ogromną zasługę mają tu moi dwaj dziadkowie. Jeden z nich poprzez opowieści o szlacheckich, arystokratycznych i książęcych przodkach po kądzieli (co przez okres dzieciństwa pobudzało wyobraźnię), drugi, po mieczu, poprzez atencję, z jaką odnosił się do rodziny, i jego próby utrzymywania kontaktu ze wszystkim jej członkami.
Udział w powstaniu tej strony, oczywiście symboliczny, ma także jeden z członków rodziny - ksiądz Aleksander Wóycicki, którego zdjęcie w stroju rektora Uniwersytetu w Wilnie i nazwisko pisane przez “y” a nie “j” wzbudzały we mnie nieodpartą chęć poznania historii rodziny Wójcickich.
Strona niniejsza powstała głównie w oparciu o dokumenty odnalezione w dziesiątkach archiwów państwowych i kościelnych oraz w archiwum domowym.
Staram się tu ukazać hipotetyczne, oparte na wiedzy historycznej życie swoich przodków, przedstawiam etymologię wybranych nazwisk, odtwarzam historię gniazd rodowych Wójcickich - Mistowa, Pieńkowskich - Pieniek Wielkich i innych miejscowości, prezentuję życiorys wyjątkowej postaci w rodzinie - profesora sześciu uczelni, rektora Uniwersytetu w Wilnie, posła na sejm Rzeczpospolitej w latach 1922-27, współzałożyciela Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wspomnianego już tu Aleksandra Wóycickiego.
Współczesny świat staje się coraz bardziej bezduszny, zmaterializowany i kosmopolityczny. Słowa takie jak “tradycja”, “ojczyzna” czy “rodzina” są dla wielu już tylko pustymi dźwiękami, pozbawionymi głębszych treści emocjonalnych, jakimi wypełnili je nasi przodkowie. Jeśli ich nie uratujemy, to przepadną na zawsze, wraz z całym bogactwem znaczeń i przeżyć, jakie mogłyby dać przyszłym pokoleniom.
Stworzenie tejże strony kosztowało mnie tysiące godzin spędzonych w archiwach i bibliotekach na żmudnym przeglądaniu aktów urodzeń, ślubów i zgonów oraz innych dokumentów, które, choć w niewielkim stopniu, mogłyby się przyczynić do odtworzenia historii rodziny i jej drzewa genealogicznego. Wymagało także spędzenia setek godzin na rozmowach z rodziną, historykami i wieloma innymi osobami, które mają ogromny udział w powstaniu tej strony. Przejechałem tysiące kilometrów, wysłałem kilkaset listów, tradycyjnych i elektronicznych, przejrzałem tysiące stron w internecie, przeczytałem wiele książek. Nakład pracy ogromny ale i tak niewspólmierny do efektu, jaki dzięki temu udało się uzyskać.
Dzięki prowadzeniu poszukiwań genealogicznych poznałem wielu krewnych : zarówno tych z rodziny całkiem bliskiej, o których wiedziałem, że istnieją, ale nigdy ich nie poznałem, a także tych, którzy nic nie wiedzieli o moim istnieniu, podobnie jak i ja o ich. Udało mi się odnowić wiele kontaktów, odszukać za granicą rodzinę z którą nie korespondowano od dziesiątków lat, odnaleźć także tych jej członków, którzy nie mówią już dzisiaj po polsku. Były radość, łzy wzruszenia i zdziwienie, że rodzina może być tak rozległa, i że tyle osób tworzyło jej historię.
Nieczęsto bowiem zastanawiamy się ileż osób musiało dać życie kolejnym, byśmy mogli przyjść na świat. Zwykle znamy co najwyżej pradziadków, rzadko – prapradziadków. Uświadomienie sobie, że w każdym kolejnym pokoleniu liczba przodków zwiększa się dwukrotnie i że w 6 pokoleniu powinniśmy znać ich 32, a w 12 – 2048 wielu przyprawia o zawrót głowy. Potęguje się on jeszcze bardziej wtedy, gdy można dziesiątki pradziadków i prababć obejrzeć w graficznym schemacie tworzącym drzewo genealogiczne. Okazuje się, że nazwisk jest zbyt wiele, by je zapamiętać. Zbyt wiele miejscowości i zbyt wiele dat.
O tym, że rodzina to więcej niż tylko najbliższe ciotki, stryjenki, wujowie i stryjowie mogli przekonać się wszyscy ci, którzy w sierpniu dwutysięcznego roku wzięli udział w, zorganizowanym po raz pierwszy na taka skalę, zjeździe rodzinnym, który odbył się w sąsiadującej z Mistowem - Leontynie. Dwie moje ciocie – Jadwiga Bartnicka i Jadwiga Dymowska (obie z domu Wójcickie) postanowiły wykorzystać moje poszukiwania jako pretekst do realizacji jakże szlachetnego celu - odnowienia rodzinnych więzi. W zjeździe wzięło udział ponad sto osób. Wspólny posiłek poprzedziła msza święta w intencji rodziny – msza szczególna, bo koncelebrowana w nowo erygowanej parafii w Mistowie. Wieś-gniazdo rodziny Wójcickich, która dotąd (od ponad pięciuset lat) należała do parafii mińskiej, stała się u progu trzeciego tysiąclecia siedzibą niezależnej parafii pod wezwaniem Matki Boskiej Fatimskiej. Zjazd rodzinny miał więc wyjątkowy charakter, w wyjątkowym miejscu i wyjątkowych okolicznościach. Rozmowom i wspomnieniom nie było końca. Podobnie rzecz miała się podczas zjazdu zorganizowanego rok później – w nowym roku pierwszego tysiąclecia i w roku w którym przypadło stulecie przyjęcia święceń kapłańskich przez księdza Aleksandra Wójcickiego.
Tego typu uroczystości są doskonałą okazją do tego, by poznać historię rodziny. W sposób znaczący uzupełniają ją jednak poszukiwania genealogiczne. Pozwalają one często zrozumieć zachowania poszczególnych członków familii. Czasem potwierdzają ( brzmiące nieprawdopodobnie) ustne przekazy rodzinne, często jednak ujawniają tajemnice, które dziadkowie woleliby zabrać do grobu.
Jaka by nie była odkrywana przez nas prawda historyczna, wzbogaca ona naszą wiedzę. Powoduje, że stajemy się bardziej świadomi, wyrozumiali, często bardziej tolerancyjni i – autor nie zawaha się użyć tego słowa – lepsi.
Prześledzenie historii rodziny i czasów w jakich żyli jej poszczególni przodkowie, uświadamia nam bogactwo odziedziczonej po nich kultury. Pozwala poznać ich zwyczaje, przekonać się jacy byli i jak żyli. Potop Szwedzki nie będzie już tylko wydarzeniem historycznym z podręcznika, ale wydarzeniem które zmusiło naszą rodziną do, dajmy na to, przeniesienia się z północnej w południową część kraju. Powstanie Listopadowe okaże się natomiast nie tylko nieudanym zrywem narodowowyzwoleńczym, ale wspaniałą próbą przeciwstawienia się zaborcom, w której bohatersko walczył jeden z naszych pradziadków. Inaczej odbieramy historię – innego znaczenia nabiera słowo rodzina. Okazuje się, że nie jest nią te kilka czy kilkadziesiąt osób, które częściej bądź rzadziej widujemy podczas różnego rodzaju uroczystości, ale mogą nią być nasi sąsiedzi, a czasami niemal całe społeczności niewielkich miejscowości o których nigdy wcześniej żeśmy nie słyszeli.
Badanie własnych korzeni to pasja, która uzależnia – być może dlatego, że przypomina niejednokrotnie policyjne śledztwo i stawia przed genealogiem coraz to nowe wyzwania. Czasami odnalezienie kolejnych przodków wymaga jedynie przejrzenia ksiąg metrykalnych, bywa jednak i tak, że trzeba umiejętnie kojarzyć dziesiątki szczątkowych informacji, danych i dat, poszukiwać jakichkolwiek śladów i mozolnie łączyć je w całość. Kiedy zawodzą dokumenty historyczne zgromadzone w archiwach państwowych i kościelnych, bo albo nie są pełne albo, co gorsza, nie ma ich w ogóle – wówczas warto spróbować odnaleźć osoby noszące nazwiska naszych przodków. Nieocenione okazują się wtedy internet i książki telefoniczne.
Osoby noszące nazwiska takie jakie nosili nasi przodkowie nie muszą oczywiście okazać się naszą rodziną. Może się jednak zdarzyć, że będą oni z nami skoligaceni i to bardziej niż mogłoby się to na początku wydawać.
Podczas poszukiwań przodków swojej mamy noszących nazwisko Tauzowski próbowałem odnaleźć żyjących na całym świecie członków tej rodziny. Musiałem ich odnaleźć, gdyż zdawali się wówczas jedyną nadzieją na wyjaśnienie tego, gdzie rodzili się przodkowie jednej z moich praprababek. Nie mogłem tego wyjaśnić sam, ponieważ księgi w parafii z której rodzina Tauzowskich miała pochodzić - spłonęły. Okazało się, że osób noszących nazwisko Tauzowski jest w Polsce około pięćdziesięciu (na świecie nie udało się odnaleźć żadnej). Z tej liczby znałem tylko – i to z opowiadań – jedną. Kolejni członkowie rodziny Tauzowskich próbując pomóc swemu dalekiemu kuzynowi skontaktowali mnie z pewnym rodzeństwem, którego babka nosiła interesujące mnie nazwisko. Po sporządzeniu przez rodzeństwo drzewa genealogicznego i skonfrontowaniu z moimi danymi okazało się, że wszyscy Tauzowscy żyjący dziś w Polsce pochodzą z jednego gniazda, i że ich przodkowie są jednocześnie moimi przodkami. Co więcej – okazało się, że rodzeństwo otrzymało od swojej babki sygnet z herbem rodzinnym i mającą około dwustu lat porcelanową figurkę Matki Boskiej, która towarzyszyła rodzinie podczas zesłania na Sybir. Wśród mojej rodziny nie przetrwała nawet pamięć o tego typu pamiątkach. Trzeba dodać, ze wśród rodziny Tauzowskich tylko potomkowie jednego z braci zachowali w ustnych przekazach wspomnienie o siostrze braci Tauzowskich – pozostali nawet o niej nie wiedzieli. Co więcej - podczas dalszych poszukiwań okazało się, że moja prababka miała jeszcze trzy siostry. Jak widać więc różnie toczą się rodzinne losy, a pamięć bywa bardzo krótka. Ponadto odnalezieni potomkowie Tauzowskich nie zdawali sobie sprawy z tego, że mają ze mną więcej wspólnych przodków z racji tego, że żona ich pradziadka Tauzowskiego nosiła nazwisko Plucińska i była siostrą Plucińskiego który ożenił się z moją prababką – Tauzowską ( przypadków takich były zresztą notabene cztery – czworo z rodzeństwa Tauzowskich związało swe losy z czworgiem rodzeństwa Plucińskich przez co rodzice całej ósemki są wspólnymi przodkami i moimi i rozsianych po Polsce Tauzowskich i części potomków rodziny Plucińskich).
Przykład ten, być może nieco zawiły (ale jak mógłby być inny, skoro dotyczy tak skomplikowanej w wyniku upływu czasu historii rodzinnej) pokazuje z jednej strony jak ciekawych odkryć możemy dokonać poszukując naszych korzeni. Z drugiej jednak uświadamia nam, że czasami wystarczą trzy, cztery pokolenia by osoby mające wspólnych pradziadków przestały mieć pojęcie o swoim istnieniu. Wojna, przypadki losowe, migracje – to zjawiska które sprawiają, że ludzie blisko spokrewnieni zaczynają o sobie zapominać. Dziś nie ma czasu na kultywowanie tradycji, rodzinne spotkania, odwiedziny, wspólne wyjazdy i wakacje. Najbliższą rodziną okazują się rodzice, mąż czy żona, dzieci i ich małżonkowie, bracia i siostry, ewentualnie rodzice synowej czy zięcia. Rodzinny krąg zaczyna się zawężać. Ścisłe kontakty utrzymuje się z garstką jej członków, okolicznościowe pocztówki na święta śle kolejnej garstce. Co jest przyczyną - brak czasu i pieniędzy, czy też zanikanie pewnych wartości, których jeszcze tak niedawno zazdroszczono nam (choć skrycie) na zachodzie, gdzie dzieci ciotecznej siostry są już tylko rodziną kuzynki, a czasu brakuje na spotkania z rodzicami czy dziećmi?
Tej zgubnej tendencji do zacierania tradycji i więzów krwi mówię stanowcze nie. Wyrazem tego sprzeciwu jest niniejsza strona.
Człowiek powinien bowiem wiedzieć skąd pochodzi, bo nie może być znikąd.
Marek Piotr Wójcicki